Czas na czytanie: „Miłość i inne słowa” Christina Lauren

Panie i Panowie, mam przyjemność przedstawić Państwu – oto najbardziej urocze love story na świecie.

Kiedy mama Macy zapada na śmiertelną chorobę, zostawia jej małomównemu ojcu listę rzeczy, o których powinien pamiętać w okresie jej dorastania – od nierozpieszczania zabawkami, przez częste zapewnianie o miłości aż po zadbanie o jej bezpieczeństwo, kiedy nadejdzie czas na odkrywanie bliskości z potencjalnym przyszłym chłopakiem. Jedną z zasad z listy okazuje się zapewnienie córce wytchnienia od pędu codzienności, kiedy szkoła, koleżanki i obowiązki zaczną ją przytłaczać. W ten sposób ojciec z córką stają się właścicielami sielskiego, choć nieco wysłużonego domku za miastem, idealnego na weekendowe wypady w poszukiwaniu ciszy i spokoju z książką. A kiedy podczas oglądania nieruchomości, jedenastoletnia Macy znajduje w swojej przyszłej szafie pogrążonego w lekturze chłopca z sąsiedztwa, to musi być początek pięknej przyjaźni.

Przesłodka historia prawdziwej przyjaźni i pierwszej miłości, która okazuje się być tą na całe życie. Garderoba przemieniona w miniaturową bibliotekę małej pożeraczki książek, z zaczytanym przyjacielem w komplecie. Tysiące wspólnie przeczytanych stron, braterstwo dusz, rozumienie się bez słów, wakacje spędzane wspólnie na łonie natury idyllicznego miasteczka. Romansowe spełnienie marzeń każdej książkoholiczki.

I oczywiście splot niefortunnych wydarzeń, który doprowadza nie tylko do złamanego serca ale i rozdzielenia zakochanych na jedenaście lat.

Narracja przeplata ze sobą wspomnienia z dzieciństwa i czasy współczesne, kiedy to dawni kochankowie spotykają się przypadkowo w kawiarni tylko po to, by odkryć że jednak nie potrafią bez siebie żyć. Tylko wspomnienie miłości sprzed lat wystarczy, by zapomnieć dawne urazy i porzucić „bezpieczną opcję” spokojnego, ale pewnego życia?

No raczej! Ale zanim do tego dojdzie wszyscy muszą poznać i te słodkie i te gorzkie fragmenty historii sprzed lat.

I serducho roztopi się jak masełko na pachnących naleśniczkach i łezka pocieknie. Nie ma jednak wątpliwości, że ta lektura pozostawi uśmiech na twarzy czytelnika jeszcze na wiele godzin po zamknięciu książki.

Christina Lauren, Miłość i inne słowa, Warszawa: Wydawnictwo Poradnia K, 2024, 300 s.

Bajki Leona i Majki: „Hooky. Król wiedźm; Zaginiony książę” Miriam Bonastre Tur

Panie i Panowie, oto pierwsze książki, przy których moja ośmioletnia córka oświadczyła, że nie może kłaść się spać, bo musi najpierw skończyć czytać. Czy istnieje lepsza reklama?

Prawdę mówiąc wcale jej się nie dziwię, bo to wymarzony tytuł dla początkujących fanów zarówno komiksów, jak i fantastyki.

Dani i Dorian to dość niesforne magiczne rodzeństwo, które pierwszego dnia szkoły spóźnia się na autobus. A że nie chcą się przyznać rodzicom do swojego gapiostwa, postanawiają znaleźć sobie nauczyciela i szkolić się w wiedźmim rzemiośle na własną rękę… co oczywiście prowadzi do wielu niebezpiecznych ale i ekscytujących przygód! Będą zionące ogniem żaby (a miały być smoki!), płonące stosy (to w kocu opowieść o wiedźmach!), ciemne lochy, silne i zaradne księżniczki ruszające na ratunek porwanym książętom i cała plejada równie wyrazistych postaci. Nie zabraknie oczywiście magicznych pojedynków, odwiecznego konfliktu w którego sam środeczek wpakują się nasi niczego nieświadomi bohaterowie, pogoni za władzą, zdrady i zemsty, a także nieoczywistych przyjaźni. Smoki ostatecznie też będą i zrobią wielkie wejście!

Bardzo podoba mi się kreska autorki i kolorystyka komiksu. Chociaż to tytuł dla dzieciaków (bohaterowie mają po 11-13 lat), nie jest ani trochę infantylny. Bywają mroczne, a nawet nieco straszniejsze momenty, które zostały świetnie zbalansowane humorem sytuacyjnym i wzbudzającymi sympatię charakterami postaci. Dzięki temu w każdym wieku można się dobrze bawić podczas lektury.

Ta seria, poza zabawną, magiczną i szaloną (a może po prostu szalenie zabawną?) fabułą i klimatycznymi ilustracjami, ma jedno genialne rozwiązanie, która rzuca się w oczy już w momencie otwarcia, ale z jakim nie spotkałam się jeszcze nigdzie indziej – kolorystyczne rozróżnienie dymków. Każdy z bohaterów ma swój własny kolor dla dymków z wypowiedziami, a to niesamowite ułatwienie tak naprawdę nie tylko dla dzieci i początkujących czytelników komiksów. Szczególnie w wielopostaciowych i dynamicznych scenach. Super sprawa!

Razem z Mają wyczekujemy kolejnych tomów. I w sumie trudno powiedzieć, która z nas bardziej.

Miriam Bonastre Tur, Hooky. Król wiedźm, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2024, 384 s.
Miriam Bonastre Tur, Hooky. Zaginiony książę, Warszawa: Wydawnictwo Wilga, 2024, 368 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Wilga.

Czas na czytanie: „Rozjemca” Brandon Sanderson

„(…) spojrzała na rozświetlone miasto i pomyślała o ludziach, którzy w nim żyją. O ich odmiennych wyznaniach, różnych sposobach myślenia, rozmaitych sprzecznościach życia”.

Pod względem fabuły to była chyba najwolniej rozwijająca się i najbardziej przewidywalna z historii Sandersona, jakie miałam już okazję poznać. A mimo to bawiłam się świetnie i po raz kolejny jestem zdumiona i zachwycona wyobraźnią autora w kreowaniu coraz to kolejnych światów i systemów magii.

Dwa zwaśnione państwa – potężne miasto portowe i wyrosłe z niego niewielkie górskie państewko nie tylko nie akceptujące wielkomiejskiego stylu życia sąsiada i nie oddające czci zamieszkującym je bogom ale co gorsza roszczące sobie prawa do sukcesji jego tronu – połączone wątłym i wymuszonym sojuszem. Wojna wisi na włosku, kiedy niepokorna i zupełnie nie przygotowana do swojej roli księżniczka wyrusza by poślubić Króla-Boga do owianego złą sławą, rozpustnego Halladren, całkowicie odmiennego kulturowo od wszystkiego, co w życiu znała. Jednak pełen uciech dwór bogów szybko okazuje się nie być tym, czym się wydaje.

„Wszystko tu wydawało się dziełem sztuki, począwszy od sklepowych witryn, przez stroje mieszkańców, po posągi wielkich wojowników, jakich wiele stało na placach”.

Powracający z martwych, gnuśni bogowie, handel duszami, rozbudzanie martwych przedmiotów (i martwych ciał!), by służyły rozkazom Rozbudzającego, dwie zgubione księżniczki w sercu konfliktu, rebelia, zdrada, pałacowe intrygi i starcie dwóch kultur nie pozwoli się czytelnikowi nudzić, nawet jeśli akcja nie rozwija się szczególnie szybko (by przyspieszyć gwałtownie na ostatnich stu stronach). A wszystko to mieniące się całą paletą barw.

„Zaczęło jej się wydawać, że przyjęcie jakiejkolwiek religii oznacza nieuchronne wpadnięcie w pułapkę arogancji”.

Już na dzień dobry kupił mnie kult kolorów i traktowanie ich jako paliwa dla magicznych mocy. Jeśli dodamy do tego irytującego, krnąbrnego boga wątpiącego we własną boskość, sporą dawkę romansu (mającego alarmująco dużo wspólnego z syndromem sztokholmskim), niezdrowo podekscytowany mordowaniem gadający miecz i jego burkliwego właściciela otrzymamy mieszankę tak egzotyczną i fascynującą, jak samo tropikalne Helladren. Miłe miejsce na krótki urlop, choć zdecydowanie wolę rolę czytelnika-obserwatora, niż uczestnika jednej z zawiłych intryg Sandersona. Bo ten zdecydowanie swoich bohaterów nie oszczędza.

Natomiast to, co bardzo cenię u sandersonowych postaci, jest ich ludzkość – nawet kiedy kreuje bogów czy legendarnych herosów. Jego bohaterowie nie są niezniszczalni, wszechpotężni ani nieomylni, nawet jeśli na pierwszy rzut oka mogą się takimi wydawać, czy wymagają tego od nich społeczne oczekiwania. Wątpią, bywają słabi, popełniają błędy. Dzięki temu wywołują emocje, znacznie łatwiej ich polubić, uwierzyć w nich, kibicować. Rzucić się w wir kolejnej niesamowitej przygody.

Brandon Sanderson, Rozjemca, Warszawa: Wydawnictwo MAG, 2016, 640 s.

Bajki Leona i Majki: „Gabi. Pierwszy dzień w żłobku” Marta Magdańska, Magdalena Jakubowska

Jeszcze nawet nie podjęłam do końca decyzji o pełnowymiarowym żłobku od września (Leon chodzi na razie do klubiku dziecięcego 2x w tygodniu) ale chyba powinnam się decydować szybciej, bo od samego momentu odpakowania paczki „Gabi…” została najulubieńszą lekturą mojego syna deklasując nawet najukochańszych dotychczas Kicię Kocię oraz Basię i Franka. Chyba każdy z domowników zna ją już na pamięć (z babciami włącznie), bo musimy ją czytać na okrągło.

Gabi jest ciepła, sympatyczna i urocza – zarówno jeśli chodzi o charakter bohaterki, jak i o stronę wizualną całej książki. Gabrysia szykuje się na pierwszy dzień w żłobku – zakłada ulubione ubranka i pakuje niezbędne rzeczy do swojego kociego plecaczka. To dzień zapoznawczy, więc młody czytelnik, wraz z bohaterką, ma szansę rozejrzeć się nieco po żłobku, poznać panujące w nim zwyczaje i oswoić się zdającymi poczucie bezpieczeństwa standardami panującymi w tego rodzaju placówkach. Od podpisanej imieniem szafki w szatni, przez wybór stolika i krzesełka, sprawdzenie jak wygląda łazienka i sala do leżakowania, aż po poznanie wszystkich nowych pań i przegląd nowych zabawek.

Choć przedstawiony na pełnych kolorów, miękkich i ciepłych w odbiorze ilustracjach żłobek robi świetne wrażenie, w całej historii nie pominięto i trudniejszych momentów. W pewnym momencie, mimo dobrej zabawy, Gabi przypomina sobie o tęsknocie za mamą. Jest jednak ktoś, kto pocieszy ją i utuli, a mama wkrótce wraca – tak, jak obiecała. A jutro szykuje się kolejny dzień pełen zabawy z kolegami, tym razem Gabi zostanie w żłobku kilka godzin dłużej…

Śliczna, pełna pozytywnych emocji, przygotowująca malucha na rutynę uczęszczania do placówki. Ma w sobie „to coś”, bo Leon bardzo się z Gabi polubił, mam nadzieję, że ze żłobkiem będzie podobnie!

Jeśli już koniecznie miałabym coś zmieniać, to zaokrągliłabym rogi twardej oprawy, te ostre kanty zawsze mnie stresują. Pewnie dlatego, że moje dzieci mają brzydki zwyczaj upuszczania książek. Zwykle na stopy. Czasem moje, czasem swoje, ale jak to zwykle u mam bywa, ta druga opcja boli nawet bardziej.

Marta Magdańska, Magdalena Jakubowska, Gabi. Pierwszy dzień w żłobku, Poznań: Wydawnictwo Nowa Baśń, 2024, 24 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Nowa Baśń.

Czas na czytanie: „Krucza pieśń” T.J. Klune

No dobra, nie tego się spodziewałam po drugim tomie tasiemca z „Green Creek”.

Jak „Wilcza pieśń” – choć niepozbawiona przecież straszliwie smutnych momentów – była urocza, puchata i rozgrzewająca jak ciepłe kakałko w mroźny poranek, tak historia Gorda jest zdecydowanie bardziej ponura, przesiąknięta samotnością, poczuciem beznadziei i chrzęszcząca pod butami okruchami złamanego serca.

To w ogóle najbardziej mroczna z dotychczasowych książek autora. Pozornie wyluzowany, opiekuńczy i ogarnięty życiowo Gordo okazuje się być narratorem zgorzkniałym, nieufnym i pozbawionym wiary. Nie, żeby nie miał ku temu powodów…

1/3 książki to wspomnienia z dzieciństwa młodej wiedźmy mieszające się ze wspomnieniami Gorda z trzech lat spędzonych z Joem, Carterem i Kelly’m na pogoni za Richardem Collinsem. Następnie akcja przeskakuje o rok po powrocie i połączeniu stad.  I choć mogłoby się wydawać, że od tego momentu powinno być już „z górki”, a wszystkim bohaterom przeznaczone jest żyć długo i szczęśliwie, to oczywiście nie ma tak łatwo.

Jak by nie patrzeć, z Gorda to jednak raczej uparty drań niż pogodny optymista, a dawnych krzywd i zdrad nie jest łatwo wybaczyć, wobec czego twardo i osobiście stoi na drodze swojemu osobistemu love story. Tymczasem wrogowie ani myślą próżnować i do Green Creek zbliża się zagrożenie, które rozszarpie łączące eklektyczne stado Oxa rodzinne więzi na strzępy.

A jednak mimo całej tej ponurej goryczy, która aż się wylewa z wytatuowanej piersi głównego bohatera, nie brakuje tu ani wspaniałego poczucia humoru (mającego źródło przede wszystkim w absolutnie genialnej przyjaźni chłopaków z warsztatu), ani miłości, zdolnej przetrwać wszystkie próby. I tej romantycznej, i tej rodzinnej i przyjacielskiej, jest więc wszystko to, co tak urzekło mnie w pierwszym tomie. Słodko-gorzka opowieść o oddaniu, magii, miłości, błędach, zagubionych chłopcach i sile wspólnoty.

T.J Klune, Krucza pieśń, Warszawa: Wydawnictwo Akurat, 2024, 544 s.

Bajki Leona i Majki: „ Niebieski. Ilustrowana historia koloru” Cristiana Valentini

Dobrych już kilka lat temu zachwyciła mnie „Historia kolorów” – encyklopedia dla młodych czytelników kipiąca ciekawostkami na temat znaczenia, pochodzenia i wykorzystania barw.

Tym razem mam przed sobą równie fascynujący zbiór faktów podanych w cudownie przystępny, intrygujący sposób – poświęcony jednak wyłącznie barwie niebieskiej. I tym razem nie mogłam oderwać się od lektury.

Autorka zaprasza nas w podróż przez czas i przestrzeń śladami koloru niebieskiego – od malowideł na ścianach grobowców faraonów, przez artefakty pozostałe po Cesarstwie Rzymskim, majoliki zdobiące bramy Babilonu, delikatną chińską porcelanę, biżuterię i amulety, żałobne szaty, królewskie płaszcze, żołnierskie mundury i epolety aż po płótna impresjonistów, nostalgiczny blues, jeansy i pierwszy rzut oka Gagarina na naszą (błękitną) planetę z kosmosu.

Błękit egipski, majański, kobaltowy, pruski, ultramaryna, lapis lazuli, turkus, azuryt, urzet barwierski i indygowiec – barwniki i odcienie, minerały i rośliny… ludzkość od zarania dziejów prześcigała się w pomysłach i sposobach by przychylić swemu życiu skrawka nieba.

Chronił zmarłego w zaświatach, pomagał okazać żałobę, zdobił szaty Matki Boskiej, pozwalał zachować fotograficzny fragment rzeczywistości w odbitkach cyjanotypii… Jakie jeszcze znaczenia niósł ze sobą kolor niebieski na przestrzeni wieków i jakie pełnił funkcje? Czy niebieskie włosy to wymysł punkowej młodzieży drugiej połowy XX wieku? Czy barwniki mogły być lekarstwem? Który z władców jako pierwszy upodobał sobie niebieskie szaty rozpoczynając tym samym modę na niebieskości? Kto urabiał sobie ręce (i łamał głowę?) by ten kolor uzyskać? I ile w końcu mamy odcieni niebieskiego?

Nie zabraknie też szczypty informacji o innych barwach, warsztacie malarza, drogach pozyskiwania barwników i kamieni szlachetnych, a także o samych staro i nowożytnych kulturach.

Informacje przekazane są w formie zbioru ciekawostek zakomponowanych wraz z ilustracjami w tematyczne plansze, wśród których umieszczono zadania na spostrzegawczość, które jeszcze bardziej pozwolą docenić szczegółowość (nie tylko niebieskiej!) szaty graficznej.

Uczta i gimnastyka dla oczu jednocześnie + dawka wiedzy nie tylko z zakresu historii sztuki.

Cristiana Valentini, Niebieski. Ilustrowana historia koloru, Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2024, 48.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Nasza Księgarnia.

Czas na czytanie: „Ten głód” Chelsea G. Summers

„Nasze decyzje, nasze postanowienia skazują nas, ograniczają, ale też kreują”.

Ostatnia spowiedź skazanej na dożywocie seryjnej morderczyni, z zawodu krytyczki kulinarnej. Dorothy Daniels snuje pełną smaków historię swojego życia, podporządkowanego poszukiwaniu doznań. A że jego większość spędziła pisząc o jedzeniu (i to jedzeniu wybitnym!), jest to więc opowieść tak mięsista i smakowita, jak żarłoczna i hedonistyczna. Ociekająca tłuszczem, krwią i pożądaniem. Niepokojąca podróż przez życie widziane oczami psychopatycznej femme fatale.

„Miłość to rozwlekłe westchnienie śmierci nikt nigdy nie przetłumaczy mi, że jest inaczej”.

Cała wyjątkowość tej książki oparta jest na kontraście między pięknem warstwy językowej a obrzydliwością tematu. I to obrzydliwością zarówno abstrakcyjną – dotyczącą moralności popełnianych czynów – jak i dosłowną, bo autorka nie szczędzi nam bardzo dokładnych szczegółów opisując (dłońmi swojej bohaterki) kolejne i kolejne zbrodnie. Ta jedna cecha – impresjonizm opisu – sprawia, że Hannibal Lecter może Dorothy co najwyżej buty czyścić. Z krwi i flaków będących nieuniknionym skutkiem uboju rytualnego.

„W ogóle nie myślałam, cała byłam czuciem”.

Jest to więc książka zdecydowanie bardziej obrzydliwa, niż apetyczna. Bo i malownicze, rozsmakowane opisy wykwintnych dań nie szczędzące porównań ocierających się o przesadę i hiperbolę, nikną gdzieś wśród równie obrazowo opisywanego horroru.

„Władza to najlepszy afrodyzjak”.

Emocje podczas czytania tej książki przypomniały mi odczucia ze studenckich lat towarzyszące mi podczas zgłębiania prac akcjonistów wiedeńskich i performance’ów z nurtu abject artu. Sporo podszytej grozą fascynacji i nie do końca określona potrzeba rozwikłania zagadki, odnalezienia sensu i treści w całym tym szaleństwie ale przede wszystkim wstręt i odrzucenie. A wszystko zwieńczone pytaniem „i po co mi to właściwie było?”.

Bo i książka, która niewątpliwie pobudza apetyt – nawet jeśli nie zawsze ten związany z kubkami smakowymi, ale oparty na ciekawości, potrzebie wielkiego finału i osiągnięcia zrozumienia – pozostawia czytelnika w niedosycie. To nie grecka tragedia, po całym tym krwistym koszmarze nie ma co liczyć na katharsis.

„Gdy pozwolić życiu dobiec naturalnego końca, zawsze kończy się ono rozkładem”.

Chelsea G. Summers, Ten głód, Bialystok: Wydawnictwo Mova, 2024, 376 s.

Grajki Leona i Majki: „Zabawy z Felusiem i Guciem. Wycieczka na wieś (3+); W podróży (5+)” Katarzyna Kozłowska, Marianna Schoett

Majówka za pasem, a potem to już tylko mgnienie oka do czerwcówki i wyczekanych wakacji. Czyli tuż przed nami dalsze i bliższe wyjazdy, mniejsze i większe wypady. A kto ma dzieci ten wie, że czasami obiad w restauracji na końcu ulicy bywa męczący jak safari w afrykańskiej dżungli. Tylko po safari nie musisz zabrać rozszalałej małpki z powrotem do domu.

I właśnie na ratunek umęczonym rodzicom zamkniętym na małej ale gęsto zaludnionej przestrzeni ze swoimi nadmiernie podekscytowanymi (albo dla odmiany potwornie znudzonymi) dziećmi powstały one, całe na kolorowo – książeczki z zadaniami. Nie mogę się wprost doczekać aż Leon wreszcie do nich dorośnie! Bo i tytuły ukazują się ostatnio bardzo zacne.

Jednymi z fajniejszych, jakie wpadły mi ostatnio w ręce są „Zabawy z Felusiem i Guciem”. Dotychczas pojawiły się dwa zeszyty kreatywne (i mam ogromną nadzieję, że będzie więcej, bardzo poproszę!) skierowane do róznych grup wiekowych„Wycieczka na wieś” dla młodszych i „W podróży” dla nieco starszych przedszkolaków.

Każdą z nich otwiera krótka historyjka z obrazkami do wspólnego czytania, która wprowadza odbiorców w tematykę książeczki. A potem już wystarczą kredki i nagle podróż pociągiem albo oczekiwanie na obiad w restauracji przestaje być drogą przez mękę. Bo na kolejnych stronach czekają naklejki do uzupełniania obrazków, ćwiczenia grafomotoryczne ze szlaczkami, labiryntami i łączeniem w pary, „zakodowane” kolorowanki, zagadki, ćwiczenia logiczne, matematyczne i na spostrzegawczość.

Wszystko to w pięknej szacie graficznej, z bohaterami lubianych książeczek w rolach głównych i w hitowej dla maluchów tematyce – z wiejskimi zwierzętami i rozmaitymi pojazdami. Wszystko bardzo spójne, atrakcyjne wizualnie i po prostu sympatyczne. W formacie na tyle niewielkim, by bez problemu zmieścił się w torebce, ale jednocześnie wygodnym dla małego użytkownika (szczególnie w przypadku książeczki dla młodszych dzieci).

Must have w torebce rodzica. Liczę na to, że do wakacji ukaże się jeszcze kilka tytułów z tej serii!

Katarzyna Kozłowska, Marianna Schoett, Zabawy z Felusiem i Guciem. Wycieczka na wieś (3+), Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2024, 25 s.

Katarzyna Kozłowska, Marianna Schoett, Zabawy z Felusiem i Guciem. W podróży (5+), Warszawa: Wydawnictwo Nasza Księgarnia, 2024, 25 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy barterowej z Wydawnictwem Nasza Księgarnia.

Czas na czytanie: „Legendy Ostatniego Wszechświata” Kalina Bobras

Pierwszym wrażeniem, jakie towarzyszyło mi od początku tej lektury było poczucie niedoszlifowania stylu. Krótkie zdania, specyficzne przeskoki czasowe i brak opisów sprawiają, że tekst jest mało płynny i dość trudno się czyta, szczególnie na początku, kiedy odbiorca nie jest jeszcze wkręcony w fabułę.

Brakowało mi też pogłębienia psychologicznego bohaterów – jedyną osobą, którą mamy szansę poznać naprawdę dobrze, jest Anelaer – młody buntownik na gigancie, skonfliktowany z despotycznym ojcem, przechodzący melodramatyczny etap dorastania pt. „nikt mnie nie rozumie”(trzaśnięcie drzwi). Jednocześnie jest dość zadufanym w sobie ryzykantem i oczywiście „wybrańcem” władającym zaginioną mocą. Fajny materiał na bohatera dla nastolatków w typie młodego gniewnego, gdyby nie fakt, że dzieli sporą część swoich charakterystycznych zachowań i cech charakteru z innymi postaciami. Miałam wrażenie, że wszyscy – od księżniczki, przez ojca, wojskowych aż po przedstawicieli innych ras – są tu porywczy, przekonani o własnej mocy (i o własnej racji) a także zachowują się raczej szczeniacko. Może w tym świecie po prostu już tak mają, ale tak naprawdę żaden inny bohater nie został opisany na tyle, żebyśmy faktycznie mogli go poznać.

Ostatnim dużym minusem są patetyczne, nienaturalne, drewniane dialogi które często gęsto przyprawiały mnie wręcz o przewracanie oczami (na szczęście nic sobie przy tym nie zwichnęłam, ale było blisko). Ludzie tak nie mówią, po prostu. A to dialogi zwykle dodają powieści tempa, pozwalają poznać bohaterów i uprzyjemniają lekturę.

Braki stylistyczne autorka nadrabia wyobraźnią, bo niesamowicie dużo się tu dzieje. Mamy połączenie magii i nowoczesnych technologii, potrzebę ochrony królestwa przed uzurpatorem, przekłamaną historię, rodzinne tajemnice i podłe spiski, mitologię i wspomniane w tytule legendy pełne niełatwych do spamiętania imion. Mamy gwardzistów którzy są trochę jak tajni agenci, a trochę jak ninja podróżujący „od wioski do wioski” i wypełniający zlecone im misje. Są wojny smoków, Ukryte Światy, mnogość ras, gatunków, sojuszy i magicznych mocy. Wystarczyłoby tego by rozpisać się na wiele całkiem grubaśnych tomów! No i właśnie…

Choć im dalej w przygodę, tym lepiej się czyta i mniej zwraca uwagę na niedociągnięcia stylistyczne, ale cały czas czułam się trochę jakbym czytała szkic powieści, zbiór pomysłów, jedną z pierwszych wizji albo streszczenie.

Mamy tu mnóstwo wątków i tematów, ale każdy z nich został potraktowany rozczarowująco powierzchownie, choć zasługiwał na porządne rozpisanie. Ledwo jakiś element – często mający duży potencjał – został wspomniany a już rozpoczyna się kolejny i kolejny, nim wyjątkowość każdego z nich miała szansę wybrzmieć. Brak opisów (świata przedstawionego, rządzących nim zasad, codzienności, uczuć, charakterów…) i wgłębienia się w poszczególne zagadnienia powodował u mnie frustrujący niedosyt, nie pozwalał poczuć się częścią, uwierzyć, utożsamić się. A wraz z specyficznymi przeskokami czasowymi całość wyszła bardzo chaotycznie.

Myślę, że to książka z gatunku spełnionych marzeń o ujrzeniu swoich światów w druku. Spełnionych trochę za wcześnie, ale z tego, co widziałam na Instagramie, autorka nie spoczywa na laurach i wciąż intensywnie pracuje nad pierwszym tomem swojej serii, poprawia i dopieszcza, by w przyszłości wydać ulepszoną wersję we współpracy z innego rodzaju wydawnictwem. Za co mocno trzymam kciuki i mam nadzieję, że choć kilka z moich uwag okaże się pomocnych w tym niełatwym procesie.

Kalina Bobras, Legendy Ostatniego Wszechświata, Poznań: Wydawnictwo Niezwykłe, 2023, 304 s.

Recenzja powstała w ramach współpracy płatnej.